Ten serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystanie z witryny oznacza
zgodę na ich zapis lub odczyt wg ustawień przeglądarki.

X Zamknij


 

ISSN 1897-2284

 
 
 
  Spis treści
:. Aktualności
:. Kultura
:. Sport
:. Felietony
:. Nasze rozmowy
:. Kronika policyjna
Redakcja
:. Kontakt e-mail
Partnerzy:
 
Trzy tysiące parlamentów2006-11-08  16:38:54
Kategoria: Felietony Witold Filipowicz

Celem reaktywacji samorządów terytorialnych miała być decentralizacja władzy. Administracja samorządowa, z założenia, miała urzeczywistniać hasło - bliżej ludzi. Z tym, że ta władza miała być wybierana przez ludzi spośród siebie samych, na konkretnym terenie poszczególnych wspólnot. Bez oglądania się na parlamentarne boje na szczeblach rządu, wojewodów, urzędów centralnych i ich filii.

Jakoś tak się porobiło, że co wybory samorządowe, to lokalni działacze coraz więcej barw nabierają. Barw osobliwie przypominających barwy politycznych ugrupowań sejmowych. Za zmianami ubarwienia podąża też zmiana języka. Wyborcze spotkania kandydatów na radnych zaczynają się upodabniać do relacji z obrad parlamentarnych. Zwroty i całe frazy przenoszone są wprost z prezentacji poglądów prominentów partyjnych.

Ze sposobu sprawowania mandatu radnego też coraz więcej zdaje się przenosić ze zwyczajów poselskich. Radny sobie przypomina o swoich wyborcach na kilkanaście dni przed wyborami. Przez cztery lata kadencji niejeden radny tak jest utajniony, że dostać się do niego, senne marzenie. Ba, niektórych to wyborcy w ogóle nie kojarzą, że ktoś taki na ich terenie dzierży władzę. No, chyba że przy okazji wykrycia jakiejś afery, w której zakamuflowany radny akurat ma swój udział.

Obecne wybory samorządowe zdają się być już tylko z nawy samorządowymi. Gdzieś się zapodziały komitety obywatelskie, zagubili się ludzie. Po ostatnim pomyśle o blokowaniu list wyborczych mam już praktycznie do wybierania jedynie partie. Jeśli pojawiają się jacyś kandydaci, to głównie działacze partyjni i to członkowie byłych lub obecnych władz rządowych.

Listy, mimo ze z ludzi się składające, w istocie są listami partyjnymi. Jeśli się głosuje, to choćby nawet głosować na konkretną, znaną sobie postać, w rzeczywistości głosuje się na partię. Lub zlepek partii. W efekcie i tak nie wiadomo, kto zostanie wybrany, bo partie mają swoje własne plany. Niekoniecznie zbieżne z oczekiwaniami wyborcy w gminie czy powiecie. Zupełnie tak, jak w wyborach parlamentarnych.

Nasuwa się pytanie, po co w ogóle te wybory? A jeśli już, to czy nie byłoby prościej i taniej połączyć wybory samorządowe z parlamentarnymi? A wybory prezydenckie z wyborami wójtów, burmistrzów czy prezydentów miast? Co z tego, że się kadencje trochę rozmijają. Żaden problem zmienić trochę ustaw. Nie takie pomysły wdrażane są w Życie i wszyscy się cieszą jak nam kraj pięknieje.

A że i tak sama idea samorządności terytorialnej coraz mniej ma wspólnego z rzeczywistością, to i nazewnictwo można byłoby pozmieniać. Zamiast nazw jednostek samorządu terytorialnego można używać nazwy, na przykład, Sejm RP - filia w Czechowicach-Dziedzicach. A na przykład takiego wójta - Zastępca Prezydenta RP ds. Kikutkowa Dolnego.

Jakie oszczędności można byłoby osiągnąć. Zwłaszcza, że jak tak dalej pójdzie, to do wyborów samorządowych biegać będą głównie kandydaci z rodzinami. A i to pewnie nie wszyscy, bo już w niektórych miejscowościach nawet kandydatów zabrakło.

Warto pomyśleć nad ustawą o powoływaniu władz samorządowych w drodze sejmowych głosowań.

Witold Filipowicz
Warszawa, 8 listopada 2006 r.
mifin@wp.pl


 

  © 2005-2015 Wszelkie prawa zastrzeżone   statystyki www stat.pl