Ten serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystanie z witryny oznacza
zgodę na ich zapis lub odczyt wg ustawień przeglądarki.

X Zamknij


 

ISSN 1897-2284

 
 
 
  Spis treści
:. Aktualności
:. Kultura
:. Sport
:. Felietony
:. Nasze rozmowy
:. Kronika policyjna
Redakcja
:. Kontakt e-mail
Partnerzy:
 
EuroPiS 30002007-09-29  06:32:54
Kategoria: Felietony Witold Filipowicz

Był wybuch radości, euforia, fajerwerki. Polska wraz z Ukrainą wybrane na organizatorów Euro 2012. Nie minęła nawet doba, gdy entuzjazm gwałtownie słabnąć począł. Powróciła rzeczywistość. Zaczęło docierać do wczorajszych triumfatorów, że organizacja imprezy sportowej na skalę międzynarodową to nie kwestia zakupu paru piłek, kompletu majtek i koszulek. Stadiony, drogi, infrastruktura, organizacja, nie tylko na skalę jednego kraju, to zadanie nieco trudniejsze, niż zorganizowanie wiecu partyjnego.

Aby podołać takiemu przedsięwzięciu potrzebne są pieniądze, ludzie, wizja i sprawnie funkcjonujący organizm państwa. Poczynając od samego szczytu, rządu, do najmniejszej gminy.

Polska pretendowała do roli organizatora jeszcze przed wyborami w 2005 roku. Należało się liczyć, że możemy tę szansę otrzymać. Już choćby ta perspektywa winna wyznaczać kierunki działania nowej władzy. Jaki sytuacja przybrała kierunek rozwoju, wszyscy wiemy. Ustawiczne wojny międzykoalicyjne, bitwy na teczki, priorytetowe tworzenie kolejnych służb do zadań specjalnych od ścigania wszystkiego i wszystkich. Zaczął się masowy exodus w poszukiwaniu normalności i pracy na obczyźnie. Emigracja na skalę porównywalną do tej z lat osiemdziesiątych.

Wiosną 2006 roku władza zafundowała nam kolejny prezent w postaci rozgonienia na cztery wiatry konkursów na wyższe stanowiska w służbie cywilnej. Trzon apolitycznego – z założenia – aparatu administracyjnego państwa został praktycznie unicestwiony. Wprawdzie poprzedni system i tak był w dużej mierze fikcją, jednakże jakieś tam hamulce przed sobiepaństwem ustanawiał. Z końcem października ubiegłego roku hamulce powędrowały na złom. No i zaczęło się…

Wszelkie zawirowania rządowe wywoływały personalne zawirowania w urzędach, agencjach, spółkach skarbu państwa. Dyrektorzy, kierownicy, prezesi – wszystko zaczęło się kręcić jak na gigantycznej karuzeli. Funkcje i stanowiska obejmowane są jak popadnie. Kto wcześniej rano wstaje, ten rządzi. To, rzecz jasna, odbija się na obsadzie stanowisk niższych, do ochroniarza włącznie. Nie inaczej dzieje się w administracji samorządowej. Obowiązujące tu konkurencyjne zasady obejmowania stanowisk, wzorowane na regulacjach poprzedniej ustawy o służbie cywilnej, przejęły też i faktyczne zwyczaje. Przepisy przepisami, a stanowisko i tak ma dostać ten czy ów wybrany zawczasu.

Ciocie, szwagrowie, teściowie, koledzy koleżanek – luz. I jeszcze do tego luz kolejny w systemie zamówień publicznych. Można sobie wyobrazić, kto choć trochę zna od wewnątrz administrację – jak to teraz funkcjonuje. Bezwład, krzyżujące się decyzje, dziwaczne postępowania…, a przy tym i wszechobecny strach. O to, czy jutro jeszcze będę na stanowisku, będę miał pracę, czy będę…czy będę…. I ten nadrzędny teraz kierunek myślenia – byle przetrwać, byle nie podpaść. Lepiej nie zrobić nic, niż o włos za dużo.

Oficjalnie zaś słyszymy – może nie nazbyt nachalnie – że przygotowania do Euro 2012 idą pełną parą zgodnie z planem. Jakim planem? Któż w ogóle jakiś plan widział i kto go stworzył? Ta wielokrotna koalicja pomiędzy wewnętrznymi waśniami? Sztaby urzędników, których wymienia się masowo przy byle okazji albo i bez? Zespoły tworzone ad hoc, wedle jedynego kryterium kwalifikacji – bo swój?

Właśnie Ministerstwo Finansów w trybie ekspresowym przeprowadza konkursy na dyrektorów izb skarbowych i naczelników urzędów skarbowych. Wystarczy spojrzeć na wymogi stawiane kandydatom. Stanowiska te są, bądź co bądź, stanowiskami organów administracji publicznej. Z władztwem wydawania decyzji administracyjnych. Tymczasem od zwykłego specjalisty w jakimkolwiek urzędzie żąda się znacznie wyższych kwalifikacji.

Przez dwa lata nie wprowadzono niezbędnych regulacji prawnych, by umożliwiły sprawną realizację zadań związanych z organizacją mistrzostw. Żeby to nadrobić, wprowadzono właśnie specustawę, która umożliwia udzielanie zamówień publicznych na wielomilionowe inwestycje bez przetargów. Nikogo nie wzruszają sygnały płynące od Komisji Europejskiej, że taki system może zostać zakwestionowany, jako niezgodny z prawem wspólnotowym. Poskutkuje to nie tylko karami finansowymi, ale też i cofnięciem środków unijnych, które miały być przeznaczone na organizacje Euro 2012.

Reformy finansów publicznych, fundamentu dla wielu innych reform, jak nie było tak nie ma. Za to rząd, niemal rzutem na taśmę, w tempie ekspresowym uchwala wydatki, które już uzyskały miano „wydatków wyborczych”. Co się z tych planowanych wydatków ostanie po zmianie władzy?

Przy okazji uchwalenia specustawy przewidziano w niej tworzenie spółek celowych skarbu państwa do udzielania tychże zamówień. Najpierw jednak należy te spółki wyposażyć w personel. Na jakich zasadach, nietrudno zgadnąć. Teściowie ze szwagrami już zacierają ręce. Co będzie w tym czasie robić CBA, okaże się po wyborach. Na razie odnotowało kolejny sukces – przechwyciło w Krakowie architekta-łapownika. Jednego. Ale, jak widać, władza zadbała, by CBA nie spoczęło na laurach i miało zapewniony front robót ma najbliższe kilkanaście lat.

Ogłoszono też inny sukces. Stadion w Warszawie otrzymał lokalizację. Po kilku miesiącach. I tak dobrze, bo mogła się ta lokalizacja rodzić niczym parę kilometrów autostrady – kilka lat. Nikt jakoś specjalnie głośno nie mówi o braku dwustu tysięcy pracowników budownictwa, którzy pojechali szukać szczęścia i pracy za granicą. Zresztą może i słusznie nie wspomina, bo i cóż by ci pracownicy mieli tu robić? Najpierw trzeba coś zaplanować i wdrożyć. A kto ma to zrobić? Za miesiąc zmieni się układ rządzący. Obecna władza samodzielnie raczej rządzić nie będzie. Znów koalicja i znów karuzela stanowisk.

W zależności od wyników wyborów, nie da się wykluczyć gremialnego sprzątania po poprzednikach. Od góry do dołu, wszerz i wzdłuż. Zamiast naprawiać, fikcyjny w dużej mierze, system profesjonalnego aparatu administracyjnego państwa, zafundowano nam nieustające igrzyska i permanentną loterię stanowisk. Rano referent, wieczorem dyrektor, albo na odwrót. Świadomość takiego stanu rzeczy niewątpliwie bardzo jest pomocna w codziennej pracy koncepcyjnej i perspektywicznym planowaniu

W chwili uchwalania ustawy o państwowym zasobie kadrowym, dziwolągu, który m.in. „zalegalizował” fakt zajmowania przez dziesiątki osób wyższych stanowisk w służbie cywilnej bez konkursów, czyli nielegalnie de facto, opozycja larum wznosiła pod niebiosa o zamachu na apolityczną administrację. Przed kilkoma miesiącami temat znikł w ogóle z programów wszystkich partii. Dlaczego?

Stało się jasne, że wybory są nieuniknione. Władza jest zainteresowana utrzymywaniem takiego sposobu obsadzania stanowisk. A opozycja? Po wyborach otrzyma od obecnej władzy wspaniały prezent. Czyszczenie stanowisk z elementu niesłusznego pójdzie sprawnie i gładko.

Mamy mieć mistrzostwa w piłkę nożną, ale na razie intensywnie trenujemy rugby i wolną amerykanę. O Ukrainie lepiej nie wspominać. Akurat i tam odbywają się igrzyska wyborcze.

Imprezę na miarę Euro 2012 przeprowadzimy zapewne, jeśli w ogóle, w następnym tysiącleciu.

Witold Filipowicz
Warszawa, 25 września 2007 r.
mifin@wp.pl


 

  © 2005-2015 Wszelkie prawa zastrzeżone   statystyki www stat.pl